piątek, 20 marca 2020

7 - Na okoliczność

W nowym roku miałem postanowienie, że będę pisał regularnie. Wzięło w łeb. Chyba jednak trzeba po prostu poczekać, aż pod czaszką zacznie dymić, bo wtedy tylko umiem napisać o tym co ważne dla mnie (chciałbym wierzyć, że nie tylko dla mnie).
Kiedyś wpadło mi do głowy, że żyjemy wszyscy w złudnym poczuciu czasu. Złudzenie polega to mianowicie na tym, że wierzymy, iż życie które przeżywamy jest najważniejszą historią. Cykl, który nazywamy naszym życiem ma początek oraz koniec. Im dalej od momentu startu i bliżej momentu mety myślimy, że nic nie jest w stanie nas już zaskoczyć. Tymczasem historia miewa swoje zakręty. Czasem jest tak, że w kilku pokoleniach doświadcza się czegoś bardzo złego. Potem następuje pokolenie, które im dłużej żyje bez doświadczania tych zakrętów historii tym bardziej jest przekonane, że taki jest naturalny stan rzeczy. Oszukujemy się. I żyjemy w tym błogim kłamstwie aż do momentu, kiedy rzeczywistość skróca nasz błogostan.
W 2008 roku byliśmy obserwatorami tego jak walą się struktury tego co uważaliśmy za stabilne (przynajmniej do pewnego stopnia) czyli międzynarodowego systemu finansowego. Uważałem wtedy, że to jest właśnie ta najważniejsza sytuacja, która czasem zdarza się raz na pokolenie. Rządy światowe ratowały w przeważającej części system finansowy. Banki, giełdy, wielkie korporacje. Wielu ludzi do dziś pamięta jak prezesi wielkich banków wypłacali sobie wielkie odprawy podczas gdy oszczędności całego życia zwykłego Kowalskiego przepadały bezpowrotnie. W moich oczach to była prawie apokalipsa. Być może zbyt wiele książek na temat rychłego upadku systemu finansowego przeczytałem.
Tymczasem w 2019 roku gdzieś w dalekim mieście o którym istnieniu nawet nie miałem pojęcia wybucha epidemia. Początkowo nie przykładałem do tego większej uwagi. Było daleko. Co jakiś czas wybuchają epidemie. A potem się kończą. Ptasie grypy, świńskie grypy, ebola...
Tymczasem w nowym roku epidemia zapukała do naszych drzwi i oto stoimy w obliczu wielkiego kryzysu. Nieporównywalnie większego od tego z 2008 roku. Tamten kryzys znał swojego wroga. Mogliśmy w pewnym stopniu przewidzieć jak zachowa się ten wróg na nasze działania.
Obecny wróg nie jest stateczny. Jest ruchomy. Bardzo.
Pewnie wszyscy widzieliśmy w telewizorni dantejskie sceny z pola bitew o papier toaletowy na całym świecie. Teraz dantejskie sceny dotyczą całej żywności. Jak zwykle zachowujemy się stadnie. Dajemy się opanować instynktowi. To co determinuje nas jako istotę człowieczą odchodzi na dalszy plan. Ponadto wszyscy staliśmy się ekspertami w dziedzinie wirusologii.
Dzisiaj rozmawiałem z siostrą i podczas tej naszej rozmowy oraz dywagacji na tematy uniwersalne zacząłem się zastanawiać nad tym co myślę o śmierci.
Są chwile w życiu, kiedy trzeba zapytać samego siebie jaka jest jakość mojego życia? Czy jestem szczęśliwy? I gdyby za chwilę miała nadejść śmierć czy będę gotowy? Czy będę żałował tego jak kierowałem swoim życiem? Czy coś bym zmienił? Czy będę się bał?
Zrobiwszy sobie taki szybki rachunek życia doszedłem do wniosku że jestem w bardzo uprzywilejowanej sytuacji. Z wszystkich chwil, które determinowały moje życie i jego najważniejsze chwile nie mogę żałować choć jednej.
Widziałem narodziny.
Najważniejsze narodziny moich dwóch synów. Miałem ogromne szczęście obu trzymać w ramionach gdy po raz pierwszy zerkali na świat. Oni nigdy tego nie będą pamiętać, a ja nigdy nie zapomnę.
Widziałem życie.
Pełnymi garściami czerpiąc z tego co działo się wokół mnie kształtowałem swoje JA. Poznawałem ludzi, którzy mnie inspirowali. Poznawałem ludzi, którzy byli blisko, gdy świat walił się w drobne kawałeczki by karkołomnie stojąc przy mnie pomagać mi powoli budować wszystko od nowa. I tych, którzy wespół ze mną przeżywali radości. Tych, którzy pokazali mi gwiazdy (wiemy o kogo chodzi). Widziałem też życia innych ludzi. Życia udane, nieudane, pełne miłości, bólu, zrozumienia, cierpienia, bólu, miłości, alkoholu i rozpaczy.
Widziałem śmierć.
Najpierw mojego wujka, który jednego dnia zabierał mnie na rynek zdezelowanym żukiem, a następnego był martwy. Mojego ojca, który uśmiechał się w taki zajebisty sposób, że nigdy tego nie zapomnę i który bawiąc się jednego dnia drugiego dnia konał na szpitalnym łóżku i mojej babci która zdawała się być nad wszystkim do momentu aż jej zabrakło a wraz z nią przestrzeń skurczyła się diametralnie.
Z tych wszystkich chwil nie żałuję ani jednej sekundy. Dzięki nim śmiałem się i płakałem. Żyłem pełnią życia. Nie boję się śmierci. Nie będzie żadnego tunelu, chóru aniołów, lub sądu ostatecznego. Będzie ostatni wydech i tyle.
Jeśli jest jedna rzecz, której się boję to fakt, że to ostatnie tchnienie nastąpi zanim zrozumiem, że moi synowie są już gotowi, żebym nie istniał gdzieś obok.
Reszta nie jest ważna.

Chwile

Dochodzimy czasem do momentu zwrotnego. Gdzie on się znajduje wie każdy nas. Nagle pewnego dnia w wysokie tony naszego jestestwa uderzy świa...