czwartek, 10 grudnia 2020

Bezczynność

 Przyglądam się upadkowi i nie jestem w stanie wykonać żadnego nawet najmniejszego gestu. Oglądam upadek z pozycji widza, gdy cała okoliczność woła (lub wręcz wykrzykuje mi prosto w twarz), że jestem częścią odsłony tego dramatu.

Tymczasem ja znieczulony swoją biernością mogę tylko biernie analizować sytuację, która się rozgrywa na moich oczach...

Zastanawiam się ilu z nas miało w swoim życiu moment kiedy biernie przyglądając się ponuremu spektaklowi życia śniło o tym by mieć wpływ na dalsze koleje losu mając pełną świadomość, że rzeczywistość kpi z naszych pragnień w sposób tym bardziej przytłaczający im bardziej oszukujemy się iż mamy realny wpływ na jego koleje. 

Gdzieś w oddali majaczy sen o potędzę naszego jestestwa lub też tym czym karmiono nas przez wieki o naszej nadzwyczajności. Tymczasem zachodzące słońce w bulwersujący sposób uświadamia mi, że czeluść naszej maleńkiej bezużyteczności rozszerza swoje źrenice gdy tylko upadamy po raz kolejny.

Czekam, czekam, Czekam... Kroplą drążę kamień. Niepomny słów,  


niedziela, 15 listopada 2020

Nienawiść

 Znamy to wszystko na pamięć. Cały schemat. Spotykamy się ze znajmymi i rozpoczyna się rozmowa. Jest ok. Rozmowa po czasie zsuwa się na tematy społeczno-polityczne. I w tym momencie wrzucamy tester naszych znajomości. Rozpoczyna się żywiołowa wymiana zdań. Wymiana poglądów, pożniej obrzucanie epitetami. Tracimy znajomych. Nie szukamy kontaktu. Bo i po co. Symetryczna niezdolność do rozmowy na tematy społeczno-polityczne odbiera nam zdolnośc do szukania punktów wspólnych.

Nie pamiętam, żebyśmy nienawidzili się zawsze. Będąc nastolatkiem w nonkonforrmistyczny sposób akcentującym swoje nastawienie do życia politycznego w ojczyźnie uwielbiałem oglądać z moim dziadkiem programy publicystyczne by później mieć możliwość wyrażenia swoich poglądów, które z reguły były od mojego dziadka odmienne. Czasem była to chęć wyrażenia własnej osobowości, czasem chęć znalezienia luk w jego światopoglądach. Jedno pozostawało niezmienne. Szacunek. On - człowiek zupełnie innego pokolenia i wartości wprowadzał mnie w świat politycznych dyskursów. Choć nasze poglądy zdawały się być zgoła odmienne darzyliśmy się szacunkiem. Ja jego życiową mądrość  doświadczenie, on (pewnie) moją młodzieńczą naiwność. Póżniej, wiele lat po jego śmierci porządkując jego zdjęcia odnalazłem zdjęcie, które bardzo utkwiło mi w głowie. Stał na nim mój dziadek w wieku lat ok. 20  w wojskowym mundurze ze swoim ojcem. Wiele niewypowiedzianych słów biło z tej fotografii.

Dziś po ok 20 latach zastanawiam się co się z nami stało. Kim się staliśmy. Nienawidzimy się nawzajem i nienawiść ta przybiera na sile. 

Oglądalem obrazy z marszu niepodległości w tym roku i byłem smutny. 

Chciałbym moim synom przekazać wartości, którymi powinni się kierować w życiu. Chciałbym by rozumieli przeszłość ojczyzny ich rodziców. Patrząc na obrazki z Warszawy nie wiem co mógłbym im opowiedzieć. Nie umiem sobie nawet wyobrazić co czuli ludzie, którzy o naszą niepodległą Polskę poświęcili życie. Nienawiść jest tak strasznie absurdalna, że nie ma dla niej słów.

środa, 28 października 2020

28.10.20 - Epitafium dla G.

 Zagadka śmierci.

Nigdy nie umiałem i pewnie nigdy nie będę umiał zrozumieć jak znika życie. Gdy śmierć zabiera do swojego ogrodu istnienia, które zdawały się być wieczne. Niezniszczalne. Jak to jest gdy jednego dnia nie zastanawiając się nawet nad tym wyruszasz w swoją ostatnią podróż. Znikasz. Przestajesz istnieć. Zadziwiające jak bardzo śmierć najbliższej osoby zabiera z sobą nas samych. Najmniejsze i najbardziej oczywiste nagle staję się nieoczywiste. Oddech, spojrzenie, dotyk, tembr głosu, uśmiech. Wszystko co do tej pory zdawało nam się czymś tak bardzo oczywistym, nagle staje się boleśnie nieoczywiste. I ta świadomość wbija się w nasz umysł niczym trujący bluszcz. I nigdy nie puszcza.

Pozostaje stygnąca kawa na biurku. Nieposłana pościel, niewyprasowana koszula, niedokończona rozmowa, niezrealizowane plany. Pozostaje wytęsknione spojrzenie kogoś kto czeka w oknie, ocean miłości, której wszechmiar nigdy nie dobije do brzegu. Przygnębiająca i wszechogarniająca pustka. Najgorsza cisza. Tak strasznie statyczna. Gdy to wszystko do nas dotrze warto zadać sobie jedno pytanie.

Co zostało?

Tysiące wspomnień. Setki przedmiotów. Dziesiątki niedokończonych spraw. Jedno życie. Zbyt niedojrzałe by zrozumieć. Życie, którego źródło wyschło przedwcześnie.


sobota, 22 sierpnia 2020

In consilio impiorum

Niedawno przeczytałem bardzo ciekawe słowa, których myśl od dłuższego czasu krążyła mi gdzieś po głowie. Przyjmując postawę ateistyczną w której głównym celem jest walka z religiami i bogami marnuje się energię, która skierowana zostać winna na bardziej konstruktywne podejście do życia. 
Od pewnego czasu lubię podkreślać swoją "bezreligijność", ale zdaje mi się, że jest to kwestia otworzenia się na nową rzeczywistość. Coś w sensie gdy ślepiec w końcu odzyskuje wzrok i cieszy się każdą cząstką świata który widzi wokół i chce swoją radością podzielić się w innymi. Lubię podkreślać jak głęboko zakorzeniona w naszej kulturze jest religijność i jak wiele trzeba by zrozumieć, że uszanowanie  niewiary w bóstwa wymaga pilnowania się na każdym kroku.  Pomijając jednak fakt, że cieszę się z faktu mojej niewiary myślę o tych słowach, które przytoczyłem na początku. 
Myślę, że każdy człowiek powinien działać w jakimś stopniu dla dobra ogółu ludzkości. Właśnie tam kierować swoją energię. Być humanistą. Afirmować życie. Czerpać pełnymi garściami z tego co dostępne jest wokół nas przy jednoczesnym zachowaniu świadomości, że nie jesteśmy jedynym gatunkiem na tej planecie. 
Jednym z fundamentów bycia ateistą jest posiadanie systemu wartości. W książce o której pisałem wyżej przeczytałem również, że ateizm, który nie jest wsparty systemem wartości i postawą moralną zamienia się w nihilizm. Ateizm nie jest wg mnie odrzuceniem wartości. Często w rozmowach z innymi ludźmi zauważam, że utożsamiają oni religię z moralnością. To, że jakaś religia przyjęła pewną postawę moralną nie czyni z tej postawy moralnej postawy religijnej. Religie często przyjmowały postawy moralne ze środowiska w którym się narodziły, później je zmieniając wedle swoich potrzeb. Podobnie robiono z dniami świętymi. Czczono dni, które święte były nim pojawiła się dana religia (przykłady w katolicyzmie 25 grudnia). Mówiąc o tym, że odrzucam wiarę w każdego boga nie mam na myśli odrzucenia postawy moralnej. Gdy ktoś odrzuca wiarę musi przebudować swój system wartości. Jest to jednak wspaniałe zadanie. To odkrywanie siebie na nowo. Siebie takim jakim się jest, nie takim jakim chce widzieć cię twoja religia. 
Życzę każdemu z was abyście mogli być sobą i mieli z tego powód do dumy i szczęścia.
Tymczasem pozostawiam temat celowo niedomknięty aby z czasem móc go rozwinąć.

Panta Rei



 Minęło sporo czasu od ostatniego wpisu. Wiele okazji do przemyśleń. Mimo nakazów, zakazów i szalejącej wokół pandemii strachu i wirusa sytuacja pozwoliła nam na skorzystanie z długo wyczekiwanego i planowanego urlopu. 

Przy każdych odwiedzinach ojczyzny pojawiały się pytania i przemyślenia na temat słuszności podjęcia decyzji o życiu na emigracji. Z upływem czasu pytanie na temat słuszności przerodziło się jednak w przekonanie na temat słuszności. Kiedyś odkryłem, że umysł potrafi sprytnie oszukiwać. W momencie gdy w jakimś miejscu spędzam czas wypoczywając to mimowolnie utożsamiam to miejsce z przyjemnością. Tak odkryłem kilka lat temu, że lubiłem być w Polsce, ponieważ każdy pobyt wiązał się z urlopem. I później zrozumiałem, że gdybym miał pracować i żyć w ojczyźnie to moja percepcja szybko uległaby zmianie. Tym niemniej miło jest odwiedzić kraj i zobaczyć w szczególności rodzinę, również znajomych.

Strasznie się ten nasz kraj przez ostatnie piętnaście lat zmienił. W szczególności polska wieś. Kiedyś widziałem w niej takie brzydkie kaczątko, które teraz przemieniło się w łabędzia. Strasznie fajnie jest widzieć, że kraj brnie do przodu ku jakiejś lepszej przyszłości. Nie mam zamiaru dziś pisać w kontekście politycznym, ale chciałbym zaznaczyć, że fakt iż nasz kraj pięknieje jest przede wszystkim zasługą jego obywateli. Wyborców wszystkich opcji politycznych. A także lewaków, prawaków, gejów, lesbijek, konfederatów, imigrantów, wszechpolaków, emerytów i nie emerytów, łysych i kudłatych. Politycy nie pomagają w tym kontekście zbyt wiele. Raczej przeszkadzają. Podejrzewam, że gdyby uwolnić w Polsce kreatywność i zerwać kajdan administracyno-urzędniczy bylibyśmy w jeszcze lepszej sytuacji.

Wracam do tematu.

Zmienia się wszystko. Wokół świat nie jest statyczny. Pewnie mało to odkrywcze. Chciałem jednak o tym napisać ponieważ za każdym razem podczas odwiedzin ojczyzny zauważam jak bardzo ten świat jest dynamiczny. Za prawie każdym razem odwiedzam prawie nową rzeczywistość. Ludzie się zmieniają (w kontekście polityczno-społecznym - pamiętam takie czasy kiedy znajomi nie kłócili się na temat polityki, teraz zauważam że jest to temat strasznie wrażliwy). Dzieci, które jeszcze nie dawno same wyciągały rękę w poszukiwaniu pomocy dziś wyciągają rękę same ofiarując pomoc. Rodzice którzy niedawno byli ostoją siły i wulkanem energii dziś już tej energii nie mają. Wszystko płynie, wszystko się zmienia. Czasem jednak można w tej płynącej nieustannie rzece zacumować na chwilę do brzegu i spotkać ludzi, którzy również na chwilę przycumowali. Kiedyś napisałem na blogu o spotkaniu ludzi z liceum. Było to z jakieś 10 lat temu. W tym roku udało się ponownie. Z bagażem kolejnych lat spotkaliśmy się ponownie by cieszyć się z naszego towarzystwa. I po raz kolejny żałuję że musieliśmy czekać na to spotkanie wiele lat. 



piątek, 26 czerwca 2020

Życie jak muzyka

Do napisania dzisiejszego posta skłoniła mnie wczorajsza refleksja na temat muzyki w moim życiu. 
*          *          *

Gdy miałem jakieś 11-12 lat koleje losy sprawiły, że wylądowałem w szpitalu uzdrowiskowym na okres 50-ciu kilku dni o ile dobrze pamiętam. Celem tej "wycieczki" było naprawienie pewnych zdrowotnych problemów, które miałem w tamtym czasie. Tym niemniej jednak prócz zrealizowania celu nadrzędnego stało się coś jeszcze. Coś co na zawsze ukształtowało mnie jako człowieka i fascynata muzyki. Poznałem ludzi z różnych zakątków Polski. Zawiązałem przyjaźnie, które z upływem czasu naturalnie się wypaliły. Tym niemniej kilka osób z grona moich znajomych wywarło na mnie spory wpływ. I jedną z takich osób był Seba. Seba, to gość, który otworzył mi oczy na świat, którego wcześniej z nieznanych mi powodów nie dane mi było znać. Świat szeroko rozumianego rocka. W swoim przepastnym archiwum odgrywanych kaset znalazły się klasyki polskiego rocka. Dzięki niemu poznałem pierwszą moją ulubioną kapelę - Piersi i najlepszy wg mnie album "Powrót do Raju" (z okładką za której umieszczenie na Facebook'u zostałem zbanowany na 24 godziny tydzień temu). Poznałem Perfect, Daab i jakieś punkowe kapele. Wróciłem do domu i zacząłem moje poszukiwania. Poszukiwania, które dodam trwają po dziś dzień. Do dziś nie umiem sobie odpowiedzieć na pytanie dlaczego właśnie wtedy zaczęła się moja fascynacja muzyką. Być może była to naturalna kolej rzeczy i będąc w tym wieku prędzej czy później odkryłbym rocka. Być może była to składowa środowiska, czasu i jakości samej muzyki. Być może w każdym człowieku są ukryte pokłady czegoś co potrzebuje być odkryte i w momencie gdy natrafi na coś co uaktywni to ukryte to wtedy to się uzewnętrznia.
Summa summarum Seba odbezpieczył granat, który wybuchł. 
I koniec końców muzyka stała się moją fascynacją graniczącą z obsesją. 
Kiedyś myślałem, że jest tylko jeden rodzaj muzyki, któremu trzeba być ślepo wiernym, ale to złudzenie. Fascynacja muzyką jest niejednoznaczna. Dokładnie jak niejednoznaczny jest człowiek.
Jak już wcześniej wspomniałem najpierw był polski rock. Do dziś uwielbiam stare numery, które opowiadają ciekawe historie. Jak np. "Autobiografia" Perfectu lub "Za ostatni grosz" Budki Suflera.
Później przyszedł czas na punk. Polski - najlepszy. Jakoś nigdy nie przekonałem się do zachodnich kapel. Może dlatego, że dla mnie punk był przede wszystkim ideą a dopiero później muzyką. I najbardziej lubiłem ten walczący. Później jednak polubiłem inne. 
W między czasie pojawił się metal, który jest ze mną do dzisiejszego dnia. Najpierw jakieś lżejsze jego formy, by potem całkowicie pokochać ekstremalny. Kat, Vader, Decapitated są ze mną do dziś...
Zrządzenie losu i próba reformowania polskiego systemu edukacji poskutkowały tym, że na maturę z języka polskiego miałem możliwość wybrać temat: "Obraz świata w tekstach zespołów młodzieżowych, więc temat marzenie.
Kiedyś któryś z gitarzystów powiedział, że dobry gitarzysta to taki, który za pomocą 5 strun potrafi opowiedzieć każdą historię. Chyba miał rację. Dzięki muzyce można wypowiedzieć to co ciężko wypowiedzieć. Jest sztuką, która pozwala wyrazić niewypowiadalne treści. Nienazwane emocje. Potrafi przechwycić i zapamiętać ulotność chwil by móc do nich wracać
Czasem dzieje się tak, że jakiś utwór lub album towarzyszy nam w ważnych momentach życia. Stanowi tło do wydarzeń, które mają miejsce. Mózg rejestruje co się dzieje i otoczenie. Czas mija a utwór (album) ten staje się swego rodzaju wehikułem czasu, dzięki wracamy do tych momentów, które były ważne.
Dziś, chociaż większość muzyki, której słucham to metal nie stronię od żadnej innej. Zależnie od nastroju. 
Ostatnio odnalazłem na Facebooku mojego muzycznego przewodnika z lat dziecięcych - Sebę. Okazuje się, że i on jest fascynatem muzy.
Pozdrawiam wszystkich ze zdrową obsesją :-)

środa, 24 czerwca 2020

Memento Mori część 2

Śmierć jest bliżej nas każdego dnia.
Próbujemy oszukać i zwieść ją każdego dnia. Jesteśmy złodziejami czasu, Piasek w klepsydrze przesypuje się nieustannie i kompletnie nic nie jest w stanie go zatrzymać. Jakże inaczej wyglądałoby nasze życie, gdybyśmy jednak nie unikali myślenia o tym, że powoli wszyscy zmierzamy ku śmierci. Jakże inaczej wyglądałaby nasza motywacja. 
Czasem próbuję poruszać temat śmierci w rozmowach z przyjaciółmi, ze znajomymi, z rodziną. Rzadko ktokolwiek chce rozmawiać na ten temat. Działą tutaj chyba zasada odsuwania rzeczywistości na drugi plan. Chyba z tych samych powodów portale społecznościowe takie jak Facebook odnoszą tak oszałamiający sukces. Odsuwają rzeczywistość na drugi plan. 
Świat jest nieprzeniknioną zagadką. Niezgłębioną tajemnicą nie do poznania, lecz do przeżycia. 
Świat jest inspiracją...
Bardzo trudno jest przekonać się do tego by świadomość śmierci motywowała nasze działania. Musimy wszak zachowywać się racjonalnie wobec tu i teraz. Mamy zobowiązania wobec chwili. Trzeba jednak zachować perspektywę. Gdzie znajduje się nasze życie w skali wieczności. To nasze życie jest zaledwie promykiem w skali istnienia wszystkiego wokół. Jesteśmy neutriną istnienia. 
Nie warto tracić czasu na to na co nie mamy wpływu. Jest taka modlitwa, która nazywa się Modlitwą o Pogodę Ducha

 "Boże, użycz mi pogody ducha,
abym godził się z tym, czego nie mogę zmienić,
odwagi, abym zmieniał to, co mogę zmienić,
i mądrości, abym odróżniał jedno od drugiego"


z wiadomych względów nie odmawiam modlitwy, jednak podoba mi się sens tych słów. 
Wiele czasu można stracić próbując zmienić coś czego zmienić nie można, przekonać tych, którzy nie chcą być przekonani. Więc po co marnować siły witalne. Skoncentrujmy się na tym co ważne tu i teraz. 
Pamiętajmy o śmierci.
Od pewnego czasu mam wrażenie, że ludzie, którzy otarli się o śmierć lub spojrzeli jej prosto w oczy potrafią docenić to co jest ważne i dopiero odkrywają co znaczy życie. Patrząc śmierci prosto w oczy doceniamy życie. Paradoks.
Wpis ten krążył już od dłuższego czasu w mojej głowie, aczkolwiek dopiero rozmowa z przyjacielem spowodowała że część druga tej naszej śmiertelności się pojawi.
Czasem się zastanawiam, czy dopiero moja niewiara nie pozwoliła mi w pełni cieszyć się życiem, Nie czekam na życie po śmierci, ani na 51 dziewic, ani nic innego po śmierci. Za to cenię życie takie jakie jest. Rozmawiając z moim ośmioletnim synem o śmierci podczas jazdy samochodem pomyślałem, że jest to jedna z najważniejszych lekcji jaką mogę dać mu w życiu. Życie jest tylko jedno. Szanuj je. Korzystaj. Ciesz się nim.



niedziela, 31 maja 2020

Motywacja elementarna

Bezmyślnie udzieliłem odpowiedzi na pytanie zadanie przez kolegę. Co jest motywacją elementarną? Ta podstawowa siła, która sprawia, że wykonujemy czynności. Zapytałem również w pracy moich znajomych. Odpowiedzi były różne. Przeważnie były to pieniądze lub rodzina. Moją odpowiedzią był instynkt przetrwania. Czy znaczy to, że tak naprawdę, gdy już zdejmiemy z siebie warstwy społecznych naleciałości i uwarunkowań i odrzemy z wszystkiego tego czego nabywamy w ciągu lat jesteśmy niewiele inni od zwierząt?
Obecna sytuacja na świecie sprawiła, że wiele zachowań, które obserwujemy na co dzień jest zgoła odmienne od tych, które mogliśmy obserwować w normalnych warunkach. Zdaje mi się że utraciliśmy którąś warstwę naszego człowieczeństwa i wyłazi z nas zwierz. Prymitywne zachowania dają o sobie znać. Myślę sobie, że trzeba być po części konformistą, żeby przetrwać. Zależy od warunków. Jeśli warunki są takie, że panuje ład i porządek, to nonkonformizm jest potrzebny do zmiany. Gdy jednak sytuacja się zmienia i nagle panuje anarchia lub strach to wtedy instynkt samozachowawczy sprawia, że dostosujemy się do panujących warunków żeby przetrwać.
A co waszym zdaniem jest motywacją elementarną?
 

sobota, 11 kwietnia 2020

8 - 10 lat temu...

Miało być na temat pandemii, ale w związku z tym, że najprawdopodobniej pandemia będzie nam towarzyszyć pewnie przez dłuższy czas zdążę jeszcze do niej wrócić.
Tymczasem chciałbym napisać kilka słów na temat tego co w ciągu minionych dziesięciu lat nastąpiło.
Pamiętam 10 kwietnia 2010 roku. Pamiętam, gdy wstałem rano i z przyzwyczajenia włączyłem wiadomości. Pamiętam, gdy dowiedziałem się, że samolot z reprezentacją polskich władz lecący do Smoleńska roztrzaskał się w Rosji i nikt nie przeżył. Pamiętam to dziwne uczucie, które pewnie towarzyszyło wielu innym rodakom, że oto stało się coś najtragiczniejszego w historii narodu, której będziemy świadkami.
W 2010 roku Polacy wstrzymali oddech. Zostaliśmy poddani żałobie. Innej żałobie. Takiej, której nie byliśmy w stanie zrozumieć. Żałobie narodowej. Czy byłeś lewakiem, prawakiem, cyklistą czy cieciem na składzie węgla - każdy odczuł traumę.
Myślałem wtedy - z perspektywy czasu myślę, że naiwnie - że ponieważ ta tragedia dotknęła nas jako naród, to coś się zmieni. Miałem wtedy nadzieję (dziś już wiem, że płonną), że oto zwykli ludzie wyciągną do siebie ręce. Chyba bardzo chciałem, żebyśmy spotkali się razem w połowie drogi i przekażą sobie znak pokoju. Żywiłem nadzieję, że tak naprawdę gdzieś w głębi nas żyje szacunek do drugiego człowieka i że nauczeni przykrymi doświadczeniami historii zrozumiemy, że najważniejszy w naszej polskiej historii jest naród.
Myliłem się fundamentalnie. Mądry polak po szkodzie można by przytoczyć porzekadło. Nie stało się nic takiego. Na krótką chwilę naród wstrzymał oddech by nabrać sił i napluć sobie w twarz. Nie nauczyła mnie śmierć Karola Wojtyły. Wtedy też myślałem, że oto naród staje w obliczu szansy na pojednanie się. I to nasze pojednanie się trwało około tygodnia.
W kwietniu 2010 roku trwało to mniej więcej tyle samo. Zginęli najważniejsi politycy w naszym kraju. Z każdej opcji politycznej. Każda śmierć bolała naród. Jeszcze bardziej rodziny. Tymczasem okazało się, że można kłócić się o to kogo bardziej boli. O to kogo śmierć jest ważniejsza.
Wiele się mówi ostatnio o ludzkiej życzliwości w dobie globalnej pandemii. O tym jak bardzo ludzie sobie pomagają. Nauczony śmiercią Wojtyły w 2005 oraz 96 osób, którzy czynnie uczestniczyli w naszym życiu politycznym śmiem twierdzić, że za miesiąc lub dwa, gdy opadnie już kurz po koronawirusie spotkamy się przy rodzinnym stole po to by napluć sobie w twarz z powodu sympatii politycznych.
I mam przeogromną nadzieję, że tym razem się pomylę...

piątek, 20 marca 2020

7 - Na okoliczność

W nowym roku miałem postanowienie, że będę pisał regularnie. Wzięło w łeb. Chyba jednak trzeba po prostu poczekać, aż pod czaszką zacznie dymić, bo wtedy tylko umiem napisać o tym co ważne dla mnie (chciałbym wierzyć, że nie tylko dla mnie).
Kiedyś wpadło mi do głowy, że żyjemy wszyscy w złudnym poczuciu czasu. Złudzenie polega to mianowicie na tym, że wierzymy, iż życie które przeżywamy jest najważniejszą historią. Cykl, który nazywamy naszym życiem ma początek oraz koniec. Im dalej od momentu startu i bliżej momentu mety myślimy, że nic nie jest w stanie nas już zaskoczyć. Tymczasem historia miewa swoje zakręty. Czasem jest tak, że w kilku pokoleniach doświadcza się czegoś bardzo złego. Potem następuje pokolenie, które im dłużej żyje bez doświadczania tych zakrętów historii tym bardziej jest przekonane, że taki jest naturalny stan rzeczy. Oszukujemy się. I żyjemy w tym błogim kłamstwie aż do momentu, kiedy rzeczywistość skróca nasz błogostan.
W 2008 roku byliśmy obserwatorami tego jak walą się struktury tego co uważaliśmy za stabilne (przynajmniej do pewnego stopnia) czyli międzynarodowego systemu finansowego. Uważałem wtedy, że to jest właśnie ta najważniejsza sytuacja, która czasem zdarza się raz na pokolenie. Rządy światowe ratowały w przeważającej części system finansowy. Banki, giełdy, wielkie korporacje. Wielu ludzi do dziś pamięta jak prezesi wielkich banków wypłacali sobie wielkie odprawy podczas gdy oszczędności całego życia zwykłego Kowalskiego przepadały bezpowrotnie. W moich oczach to była prawie apokalipsa. Być może zbyt wiele książek na temat rychłego upadku systemu finansowego przeczytałem.
Tymczasem w 2019 roku gdzieś w dalekim mieście o którym istnieniu nawet nie miałem pojęcia wybucha epidemia. Początkowo nie przykładałem do tego większej uwagi. Było daleko. Co jakiś czas wybuchają epidemie. A potem się kończą. Ptasie grypy, świńskie grypy, ebola...
Tymczasem w nowym roku epidemia zapukała do naszych drzwi i oto stoimy w obliczu wielkiego kryzysu. Nieporównywalnie większego od tego z 2008 roku. Tamten kryzys znał swojego wroga. Mogliśmy w pewnym stopniu przewidzieć jak zachowa się ten wróg na nasze działania.
Obecny wróg nie jest stateczny. Jest ruchomy. Bardzo.
Pewnie wszyscy widzieliśmy w telewizorni dantejskie sceny z pola bitew o papier toaletowy na całym świecie. Teraz dantejskie sceny dotyczą całej żywności. Jak zwykle zachowujemy się stadnie. Dajemy się opanować instynktowi. To co determinuje nas jako istotę człowieczą odchodzi na dalszy plan. Ponadto wszyscy staliśmy się ekspertami w dziedzinie wirusologii.
Dzisiaj rozmawiałem z siostrą i podczas tej naszej rozmowy oraz dywagacji na tematy uniwersalne zacząłem się zastanawiać nad tym co myślę o śmierci.
Są chwile w życiu, kiedy trzeba zapytać samego siebie jaka jest jakość mojego życia? Czy jestem szczęśliwy? I gdyby za chwilę miała nadejść śmierć czy będę gotowy? Czy będę żałował tego jak kierowałem swoim życiem? Czy coś bym zmienił? Czy będę się bał?
Zrobiwszy sobie taki szybki rachunek życia doszedłem do wniosku że jestem w bardzo uprzywilejowanej sytuacji. Z wszystkich chwil, które determinowały moje życie i jego najważniejsze chwile nie mogę żałować choć jednej.
Widziałem narodziny.
Najważniejsze narodziny moich dwóch synów. Miałem ogromne szczęście obu trzymać w ramionach gdy po raz pierwszy zerkali na świat. Oni nigdy tego nie będą pamiętać, a ja nigdy nie zapomnę.
Widziałem życie.
Pełnymi garściami czerpiąc z tego co działo się wokół mnie kształtowałem swoje JA. Poznawałem ludzi, którzy mnie inspirowali. Poznawałem ludzi, którzy byli blisko, gdy świat walił się w drobne kawałeczki by karkołomnie stojąc przy mnie pomagać mi powoli budować wszystko od nowa. I tych, którzy wespół ze mną przeżywali radości. Tych, którzy pokazali mi gwiazdy (wiemy o kogo chodzi). Widziałem też życia innych ludzi. Życia udane, nieudane, pełne miłości, bólu, zrozumienia, cierpienia, bólu, miłości, alkoholu i rozpaczy.
Widziałem śmierć.
Najpierw mojego wujka, który jednego dnia zabierał mnie na rynek zdezelowanym żukiem, a następnego był martwy. Mojego ojca, który uśmiechał się w taki zajebisty sposób, że nigdy tego nie zapomnę i który bawiąc się jednego dnia drugiego dnia konał na szpitalnym łóżku i mojej babci która zdawała się być nad wszystkim do momentu aż jej zabrakło a wraz z nią przestrzeń skurczyła się diametralnie.
Z tych wszystkich chwil nie żałuję ani jednej sekundy. Dzięki nim śmiałem się i płakałem. Żyłem pełnią życia. Nie boję się śmierci. Nie będzie żadnego tunelu, chóru aniołów, lub sądu ostatecznego. Będzie ostatni wydech i tyle.
Jeśli jest jedna rzecz, której się boję to fakt, że to ostatnie tchnienie nastąpi zanim zrozumiem, że moi synowie są już gotowi, żebym nie istniał gdzieś obok.
Reszta nie jest ważna.

wtorek, 18 lutego 2020

6 - O emigracji

Dawno temu podjąłem decyzję o tym, że wyjadę z kraju i podejmę pracę w jednym z krajów Unii Europejskiej. W Wielkiej Brytanii mianowicie.
Gdy wyjeżdżałem myślałem, że oto za mną zostaje całe moje dotychczasowe życie. W jakimś sensie tak właśnie było. Pozostawiałem dom, rodzinę, znajomych i wspomnienia. Ruszałem do miejsca, którego nie znałem. Zamieszkałem u ludzi, których kompletnie nie znałem. Nie mieliśmy z sobą nic wspólnego prócz dachu nad głową. Ciężko było mi nawet myśleć o tym, że oto grubą kreską oddzielam to co było od tego co będzie. Czasy były zupełnie inne. Komunikacja nie była tak łatwa jak jest teraz, więc pierwsze swoje połączenie z rodziną wykonałem dopiero miesiąc po przyjeździe.
Niewielu ludzi było przyjaźnie do siebie nastawionych. To było chyba coś co mnie kompletnie zaskoczyło i poniekąd zszokowało. W miarę upływu czasu zrozumiałem, że tak naprawdę wszyscy znaleźliśmy się w podobnej sytuacji - w obcym kraju, w obcym miejscu, wielu z nas kompletnie nie znający języka w takim stopniu by normalnie funkcjonować i dlatego też ta wrogość stanowiła swego rodzaju wyraz instynktu przetrwania, który włączał się automatycznie w każdym z nas.
Wiele widziałem sytuacji.
Lata mijały i sytuacja zaczęła się zmieniać. Początkowo moje powroty do domu były naturalne. Później stopniowo zacząłem być postrzegany przez ludzi, którzy mnie kiedyś otaczali jak ktoś już nie do końca swój. Czułem, że to był początek zmiany mojego statusu. Im więcej lat na emigracji tym bardziej "odklejałem" się od polskiej rzeczywistości i bardziej asymilowałem z angielską. Z czasem zauważałem coraz większe różnice. W ludziach, w otoczeniu,a przede wszystkim w samym sobie. Pewnie jest to kwestia dojrzewania, że człowiek widzi świat inaczej. Moje dojrzewanie było jednak naznaczone zmianą kraju zamieszkania i myślę, że odcisnęło to naprawdę wielki wpływ na to w jaki sposób dojrzewałem oraz kim teraz jestem.
Rozmawiając z jedną znajomą na temat emigracji doszedłem do wniosku, że jesteśmy pokoleniem "pomiędzy". Ci, którzy wychowywali się w Polsce. Znają zwyczaje, obyczaje, kulturę, historię, itd. z własnego doświadczenia. Nasze dzieci będą być może (każdy wychowuje swoje dzieci wg własnych wzorców kulturowych i nie jest powiedziane, że będzie przekazywał to czego doświadczył w młodości) znały te obyczaje z opowiadań. Nawet jeśli usilnie będziemy pragnęli stworzyć takie same środowisko dla wychowania naszych pociech to już niestety nie jest to możliwe. A my - ci "pomiędzy" nie jesteśmy i nie jest też możliwe że kiedykolwiek będziemy tak w stu procentach Anglikami, ale też nie do końca jesteśmy Polakami. Im więcej czasu mija mi na emigracji tym bardziej widzę różnice pomiędzy dwoma krajami. Chociaż, nie tyle je zauważam o ile zaczynam rozumieć.
Jest wiele czynników, które wpływa na to jak postrzegamy życie na emigracji. Praca, środowisko, znajomość języka, wychowanie by wymienić tylko kilka z nich. Często widywałem ludzi w tej emigracji uwięzionych. Ludzi inteligentnych, którzy nie umiejąc wyrazić swojego punktu widzenia w nowym języku czuli się sfrustrowani. Uwięzieni w pracy, w której nie mogli realizować swoich ambicji, w szczelnie zamkniętych społecznościach, gdzie nie ma miejsca na wymianę kulturową.
Nie znaczy to jednak, że emigracja to tylko negatywne skojarzenia. Znam przykłady ludzi, którzy swoją determinacją i wiarą w ostateczny sukces pokonywali większość przeciwności losu i dążyli do celu który sobie obrali. I ostatecznie ten sukces osiągnęli. Jakikolwiek był jego rodzaj i rozmiar.
Łatwiej jest gdy uda się ostatecznie zbudować dom. Nie tylko w rozumieniu miejsca, ale przede wszystkim ludzi.
Emigracja emigracji jest bardzo nierówna. To co było motorem napędowym do podjęcia decyzji o wyjeździe bardzo wielu rodaków po 2004 roku a więc, gdy wstąpiliśmy do Unii Europejskiej był czynnik ekonomiczny. Podejmowaliśmy ryzyko ponieważ szukaliśmy lepszego, łatwiejszego życia.
Wielu z nas mierzyło się z trudnościami jakich często osoba postronna nie jest w stanie pojąć. Podobnie to działa w drugą stronę. Wielu ludzi decydowało się wrócić do kraju ponieważ ich obraz Polski sprowadzał się często do urlopu na którym przebywali. Sam się na tym kiedyś złapałem. To takie oszustwo punktu, w którym się obecnie znajdujemy. Będąc na urlopie i odwiedzając znajomych lub rodzinę towarzyszą nam przyjemne uczucia. Urlop się kończy i wracamy do domu. Tymczasem rzeczywistość urlopu od rzeczywistości dnia codziennego diametralnie się różni. Codzienne życia to walka. Raz bardziej a raz mniej udana. Czy to w Polsce czy gdziekolwiek indziej.
Pisząc o tym, że emigracja emigracji jest nierówna miałem na myśli, że falą emigracji po 2004 roku powodowały zupełnie inne pobudki niż emigrantom z czasów np. komunizmu. Nie tylko były to inne pobudki ale sytuacja była o wiele bardziej dramatyczna. Nierzadko zostawiali oni rodziny na całe lata bez kontaktu. Podobnie po wojnie.
Słuchając czasem komentarzy dotyczących emigrantów uciekających z Syrii lub innych krajów dotkniętych konfliktem zastanawiam się czy ja też jestem tak postrzegany. Chciałbym być dobrze zrozumiany - nie przyrównuję moich losów do losów tych ludzi - myślę generalnie o ludziach, którzy przybywają z innego kraju w poszukiwaniu stabilizacji i bezpieczeństwa. Łatwo oceniać nam ludzi nie wiedząc zbyt wiele na ich temat.
Temat jest zbyt długi jak na jeden wpis, wić myślę, że wrócę pewnie do tego wątku za jakiś czas. Chciałbym porozmawiać najpierw z innymi ludźmi jakie są ich przemyślenia na temat emigracji.

Pozdrawiam


poniedziałek, 10 lutego 2020

5 - Słuchajcie dzieci swoich

Wstępem do dzisiejszego wpisu była moja wczorajsza rozmowa z 7-letnim synem. Sytaucja niedzielna wyglądała w taki sposób, że on próbował mnie przekonywać do swoich racji, że warto jeszcze chwilę pograć w grę, a ja przedstawiałem racje swoje. Jako rodzic podeszłem do tej rozmowy z pełnym przekonaniem, że wygrana leży po mojej stronie, bo rodzic zawsze wygrywa argumenty. Jesteśmy poniekąd sędziami we własnej sprawie, co pomógł mi uświadomić mój siedmiolatek.
A więc, kiedy argumenty już wybrzmiały i nastała chwila podjęcia decyzji to oczywiście nie mogła być inna niż na moją korzyść. I wtedy mój siedmiolatek pokonał i sąd i prokuraturę - zapytał mnie jaki jest sens wykładania argumentów na stół, jeśli on i tak zawsze jest na przegranej pozycji i to tata ma zawsze rację.
I w tej chwili zabrakło mi argumentów i pomyślałem sobie, że ma rację. Koniec końców to my podejmujemy zawsze decyzje za nasze dzieci. Nie jest to dziwne zważywszy na to, że jesteśmy jako rodzice bogatsi o te doświadczenia o które nasze dzieci są uboższe. Nie znaczy to jednak, że decyzje powinniśmy podejmować arbitralnie bez pochylenia się nad tym co nasze dzieci mają do powiedzenia. Gdy zobaczyłem w oczach mojego siedmiolatka rezygnację pomyślałem, że nie mogę dopuścić do tego by ten młody adwokat swojej sprawy czuł, że nie ma sensu obrona swoich argumentów. Uświadomiłem sobie, że czyniąc w ten sposób wychowuję w nim to, przed czym zawsze chciałem go obronić, czyli brak wiary w sens tego co dla niego ważne oraz zabijam to co w każdym z nas jest najpiękniejsze - indywidualizm i prawo do widzenia świat takim jakim chce się widzieć, a może i przede wszystkim prawo do obrony takiegoż widzenia.
Najgorszym co jestem sobie w stanie wyobrazić to  wychowywanie w absolutnym posłuszeństwie. Nieraz takie poglądy słyszałem, Nasze stare polskie powiedzenie mówi przecież, że dzieci i ryby głosu nie mają. Szkoda. Moglibyśmy się dużo od naszych pociech nauczyć. Ich oczy widzą zupełnie inny świat. Świat nieskończonych możliwości, gdzie wszystko wokół jest fascynujące i należy to odkryć. Posłuszeństwo zabija indywidualizm.
Dziś usiądę i utnę sobie pogawędkę z moim siedmiolatkiem. Wytłumaczę mu, że to on mnie czegoś nauczył o świecie. Czegoś bardzo ważnego.
I mam nadzieję, że tak razem brnąc przez świat ucząc się jeden od drugiego uczynimy jeden drugiego szczęśliwym.

niedziela, 2 lutego 2020

4 - Słowo na niedzielę

Dałem się zwieść percepcji. Doznałem strasznie dziwnego uczucia, w którym uświadomiłem sobie, że wysłany sygnał odebrałem w sposób zupełnie inny niż nadawca miał na myśli. I tak sobie pomyślałem, że być może nie był to pierwszy raz kiedy na podstawie domysłów i niedopowiedzeń zbudowałem obraz inny niż rzeczywistość.
Zastanawiam się jak często dajemy się oszukać.
Ciężko jest w dzisiejszym świecie wierzyć w cokolwiek. Non stop jesteśmy atakowani sprzecznymi informacjami. Z jednej strony mamy np. tych, którzy mówią, że planecie grozi zagłada, bo klimat się zmienia i musimy podejmować kroki by nie przyczyniać się do szybkości w jakiej ta zmiana następuje, a z drugiej strony mamy tych, którzy utwierdzają nas w przekonaniu że człowiek nie ma wpływu na zmianę klimatu. Jedna strona polskiej polityki przekonuje, że budują kraj mlekiem i miodem płynący, podczas gdy druga krzyczy o totalitaryzmie. Każdy podpiera się jakimiś dowodami na poparcie swoich założeń. I w tym gąszczu zagmatwań na dodatek oszukuje mnie moja własna percepcja. A może po prostu zaczynamy przywykać do sytuacji, kiedy nie umiemy rozróżnić prawdy od kłamstwa i prawdą staje się bardziej przekonujący argument.
Czytam taką książkę - Paradoks szympansa. Autor próbuje w zrozumiały sposób przybliżyć jak funkcjonuje umysł (to tak w wielkim uproszczeniu). Tytułowy szympans to ta część naszego umysłu, która jest odpowiedzialna za instynkt pierwotny, za przetrwanie. To, co jest głęboko w nas zakorzenione. Książka jest bardzo ciekawa, ale wymaga czasu. Nie jest do przeczytania na jednym tchu. Przynajmniej nie dla mnie.

* * *

Powiedział kiedyś Schopenhauer, że świat jest naszym wyobrażeniem. I tak sobie myślę, że miał stary pierdziel rację. Zróbmy sobie taki krótki test i poświęćmy dziesięć minut tej niedzieli zastanawiając się nad tym co myślimy o sobie, o świecie i o innych. Jak bardzo nasze myśli i wyobrażenia budują nasze życie. W jak wielkim stopniu myśli budują to w jaki sposób postrzegamy świat. Bo to jak go postrzegamy w wielkim stopniu wywiera wpływ na to jaki rodzaj interakcji z tym światem podejmujemy. Warto nad tym pomyśleć. Warto się nad tym zastanowić. Początek zmiany ma miejsce w naszej głowie.

piątek, 31 stycznia 2020

3 - Memento Mori

Dziś będzie niewesoło. Tematem dzisiejszego wpisu jest śmierć.

* * *

Nie jestem już pewien dlaczego wpadło mi do głowy, aby zajął się tematem śmierci na blogu. Pewnie wpływ na to miało kilka czynników, które w niedługim odstępie czasu pojawiły się gdzieś na horyzoncie zdarzeń.

* * *

Jak już kiedyś ktoś słusznie zauważył jedynym pewnikiem w naszym życiu jest to, że kiedyś dobiegnie ono końca. Sprawą otwartą pozostaje jedynie w jaki sposób i kiedy to nastąpi. 
Żyjemy jednak w taki sposób jakby ta śmierć miała nigdy nie nadejść. Podświadomie wypieramy z umysłu świadomość tego, że jesteśmy śmiertelni i śmierć może nadejść w każdym momencie naszego życia. Czasem przychodzi w sposób społecznie akceptowalny, czyli w momencie gdy jesteśmy już u schyłku swojego życia, gdzieś w jego późnej jesieni. Nie godzimy się wtedy z nią, lecz jesteśmy w stanie zrozumieć, że oto osoba nam bliska odeszła, gdyż taka jest naturalna kolej rzeczy. 
Jest też ten drugi sposób. Sposób, którego nie możemy zaakceptować.ani zrozumieć. Jest wtedy, gdy bez żadnego poprzedzającego sygnału śmierć nadchodzi nagle. I atakuje życie, które powinno jeszcze trwać. Czasem nadchodzi pod płaszczem choroby, czasem jest to wypadek losu. I znika wszystko. Zostaje niewypełniona próżnia życia. W ułamku sekundy znika cały świat zbudowany z marzeń, planów, nadziei, relacji. I wszystkie te relacje zostają załamane. Niczym żyła nagle znikająca w układzie krwionośnym naszego organizmu tak i życie które przestaje istnieć pozostawia krwawiącą pustkę, choć innego rodzaju.
Spotykałem w życiu śmierć często (choć jest to subiektywna ocena). Mogę nawet stwierdzić, że miała ona niebagatelny wpływ na moją percepcję świata i dorastanie. Odchodzili najbliżsi, bliscy i znajomi. Zostawiali po sobie miliony niedokończonych spraw, niewypowiedzianych słów, niedokończonych zdań. Pozostawiali po sobie puste spojrzenia tęskno wypatrujące nadziei tam gdzie jej już nie było. I niezmierzone rzeki miłości, których wody już nigdy miały nie znaleźć ujścia.
A najgorsze ze wszystkiego było to, że świat w ogóle nie zatrzymywał się nawet na chwilę. Podczas gdy my opłakujemy swoje straty czas mnie do przodu nieustannie i nie ogląda się za siebie. Przeszłość należy do przeszłości. Teraźniejszość jest jedynym czasem, w którym jesteśmy uwikłani. Ma to jednak i swoją negatywną stronę. Mianowicie taką, że oszukujemy się teraźniejszością. Umyka nam świadomość śmierci. A powinna nas motywować do tego byśmy naszą teraźniejszość z szarej pomalowali na kolorowo. Nadajemy duże znaczenie temu, co wyznacza nasze dziś zapominając o jutrze. Kłócimy się o o to co wg nas jest ważne, ale gdy spojrzymy z perspektywy nieuchronnej śmierci natychmiast te wszystkie ważne sprawy zmieniają się w detale. Kłócimy się o rożne rzeczy: o poglądy, o politykę o religie, tymczasem żadna z tych spraw w perspektywie śmierci nie ma żadnego znaczenia. Gdy film dobiega końca nasi polityczni faworyci nie zapłaczą nad nami nawet sekundy. Ksiądz, pastor czy rabin dalej będzie wygłaszał kazania próbując udowodnić świtu że jego religia jest najważniejsza a poglądy zostaną pogrzebane razem z nami. 
Teraz kiedy już zrobiło się tak strasznie przygnębiająco chciałbym nieco rozjaśnić tę nieprzeniknioną ciemność. Każdy z nas ma pewien czas. Nikt nie wie jaki. Ale to w jaki sposób go wykorzystamy zależy w bardzo dużym stopniu od nas samych. Czy wolimy być nieszczęśliwymi, czy szczęśliwymi?
Czy wolimy żyć nienawiścią i urazami do kogoś, kto być może wyrządził nam krzywdę, czy zostawić urazy za sobą i zacząć budować lepsze dziś. Czy wolimy martwić się, że ktoś nie lubi naszej politycznej opcji czy mieć to po prostu głęboko gdzieś i żyć. Wokół nas są ludzie, których światy z naszymi są splątane. Niech oni będą ważni dla nas a my bądźmy ważni dla nich. Bądźmy szczęśliwi teraz i sprawiajmy by inni byli szczęśliwi razem z nami. Uśmiechajmy się razem z nimi. Na smutek przyjdzie jeszcze czas. 
Nie boję się faktu, że kiedyś mnie nie będzie. Jedyne czego się boję, to że nie zdążę wypełnić życia moich najbliższych taką ilością szczęścia na które zasłużyli.


piątek, 17 stycznia 2020

2

Zacząłem oglądać serial pt "Młody Papież. Bardzo ciekawe skonstruowany. Nie jest łatwy, ale ciekawy. Nie porywający, ale ciekawy. Postanowiłem o tym wspomnieć ze względu na to, że ciekawych produkcji jest mało. Nie jestem wybitnym koneserem kina lub telewizji. Dlatego też doceniam fakt znalezienia czasem czegoś innego, ciekawego, świeżego.
Poza tym koncentruję się na liście książek do przeczytania na ten rok. Pierwsza już "pękła" 3 stycznia. "Galeria Umarłych" Chrisa Cartera. Będąc szczerym to jakiś tydzień przed nowym rokiem już czekałem z niecierpliwością aby rozpocząć czytanie. Z Carterem zetknąłem się jakieś kilka lat temu, ale jakoś nie byłem przekonany do jego twórczości. W zeszłym roku postanowiłem dać mu drugą szansę. Zacząłem czytać jego powieści chronologicznie. Tym razem zaskoczyło bardzo. Nie mogłem przestać czytać. Lubię kryminały. Choć czasem myślę sobie, że muszę zróżnicować czytane przeze mnie książki. W sensie, że mniej kryminałów. Idąc tym tropem a także z polecenia przeczytałem "Tatuażystę z Auschwitz". Świetna książka. Czytałem kiedyś "Pięć lat kacetu" Grzesiuka. Troszkę mi ją przypomina. Może charakterystyka bohaterów jest inna. Bardziej dogłębna. Główny bohater balansując na granicy walczy o zachowanie tych resztek godności, na które pozwalają warunki. Walczy też o miłość tam gdzie miłość zdaje się być ostatnią rzeczą o której się myśli. I żywi nadzieję. Polecam. Do przemyślenia.
Ostatnim przystankiem w moim zaczytaniu jest "Przebudzenie. Duchowość bez religii" Sama Harrisa. Nie mogę jednak przebrnąć poza drugi rozdział, więc pewnie na tym przystanku zabawię dłużej. Myślę, że jest to moja wina bo nie umiałem się ostatnimi czasy skoncentrować, a ta książka tego wymaga.

* * *

Życie biegnie. Nie czeka.
Dwa tygodnie temu miałem okazję uczestniczyć w szkoleniu, którym motywem przewodnim było zarządzanie sobą. Prócz tego, że samo szkolenie było ciekawe samo w sobie, to podczas omawiania jednego z zagadnień został poruszony dość ciekawy temat. Osoba prowadząca poprosiła nas o podpisanie się na kartce papieru. Gdy każdy skończył zostaliśmy poproszeni o to samo, lecz tym razem mieliśmy zrobić to drugą ręką. Rezultaty były takie jakie każdy się spodziewał. Osoby praworęczne pisząc lewą ręką nie umiały podpisać się tak dobrze jak zrobiłyby to pisząc ręką prawą. I podobnie z osobami leworęcznymi. Eksperyment ten miał nam zobrazować jak bardzo nasz mózg przyzwyczaja się do utartych ścieżek. Gdy chodzimy jakimś nieprzetartym nawet szlakiem to po pewnym czasie staje on się dobrze widoczną ścieżką a z czasem i drogą. Jedyną widoczną. Podobnie działa mózg. Wyszukuje utartych ścieżek, które zna z przeszłości. Dlatego tak trudno jest przekonać samego siebie do zmiany nastawienia. Trudno wydeptać nową ścieżkę. Pamiętam jak 3 lata temu rozpocząłem swoją przygodę z bieganiem. Na początku było to coś czego z całej siły nienawidziłem. Bardzo dobrze pamiętam, kiedy już przygotowany do biegu siedziałem pół godziny wpatrując się w drzwi a w mojej głowie trwała walka. Umysł podpowiadał, żeby tego nie robić, ale gdzieś tam w dali czaiła się jakaś nowa, dotąd nie odkryta ścieżka. Dziś uważam, że bieganie to doskonała forma wypoczynku. Przede wszystkim umysłowego. Wzbraniamy się przed tym czego nie znamy, tymczasem - tak jak w życiu - czasem podążanie nowym szlakiem otworzy nas na nowe, dotąd nam nieznane widoki, przeżycia i doświadczenia.
Polecam każdemu, kto przeczyta ten wpis zrobić takie ćwiczenie - przynajmniej raz w tygodniu zróbmy coś czego normalnie nie robimy. Cokolwiek to będzie. Pójdźmy do pracy inną drogą, jeżeli słuchasz metalu - posłuchaj klasyki. Jeśli lubisz oglądać telewizję - wyłącz telewizor, jeśli ciągle gdzieś się spieszysz - zwolnij i wsłuchaj się w swój oddech.
Otwórz oczy. Szeroko.
I pamiętaj - życie biegnie, nie czeka.

środa, 1 stycznia 2020

2020

No i zaczynamy kolejną dekadę.
Sprawdziłem bloga i okazało się, że w minionej dekadzie 183 razy wrzucałem swoje przemyślenia na bloga. Nie jest to wiele biorąc pod uwagę, że dekada miała ponad 3 i pół tysiąca dni.
Poza tym "Stan Umysłu" wkracza w trzecią dekadę swego bytowania w przestrzeni i myślę, że może trzeba więcej uwagi poświęcić mojemu miejscu w świecie wirtualnym (o bloga mi chodzi :-)
***
Sprawdziłem kilka swoich wpisów na koniec roku (lub początek następnego) i moje życzenia dla wszystkich są niezmienne:

  • otwórzmy oczy na otaczający nas świat - ten w skali makro. Wokół dzieje się rzeczywistość. Wokół nierzadko stają się rzeczy wspaniałe, jeśli tylko poświęcimy troszkę uwagi by szeroko otworzyć oczy
  • szanujmy się nawzajem - zbyt często oceniamy. W drugim człowieku warto zauważyć przede wszystkim człowieka, nie oponenta. Tak bardzo brakuje mi szacunku w codziennej debacie. W dzisiejszym świecie panuje wirus nienawiści
  • myślmy - zbyt często oddajemy myślenie w ręce ludzi, którzy mówią, że pomyślą za nas. Nikt za nas tego nie zrobi, a jeśli mówi, że tak będzie, to robi to tylko dlatego że w jego (jej) interesie leży sprawowanie władzy i kontroli nad nami
***
Chcę by moja dekada zaczęła się inaczej. Mam pewne wyobrażenie jak. Jestem zdeterminowany by tak się stało, aczkolwiek wiem, że proces zmian nie jest łatwy i kosztuje pewną ilość wysiłku. Fizycznego oraz psychicznego. Czasem jednak trzeba przestać mówić o tym co można, zacząć robić. Trzeba czasem powiedzieć samemu sobie sprawdzam.
***
"Bądź zmianą, którą chcesz ujrzeć w świecie" (Gandhi)

Chwile

Dochodzimy czasem do momentu zwrotnego. Gdzie on się znajduje wie każdy nas. Nagle pewnego dnia w wysokie tony naszego jestestwa uderzy świa...