sobota, 5 sierpnia 2017

W biegu część 1

Większą część tego bloga zajmowała tematyka polityczno-społeczno-filozoficzna.
Doszedłem jednak do wniosku, że podzielę się z czytelnikami mojego miejsca w necie czymś co fascynuje mnie bardzo mocno od pewnego czasu. Poznawanie własnego organizmu.
Zacznę od tego, że od dłuższego już czasu w mojej głowie kiełkowała myśl, żeby w swoim życiu wprowadzić zmiany, które spowodują, że zacznę być bardziej aktywny fizycznie. Zaczęło się to wszystko w lutym, więc z perspektywy czasu nie pamiętam już co było czynnikiem sprawczym tego wszystkiego, ale podejrzewam, że nawet nie było to moja nadwaga, gdyż ona nie przeszkadzała mi aż tak bardzo. Wydaje mi się, że podstawowym czynnikiem sprawczym była chęć by w przyszłości razem z rodziną aktywnie spędzać czas. Zrozumiałem, że moralizowanie moich dzieci w przyszłości na temat niezdrowego wpływu kanapowego stylu życia niewiele da, jeśli sam nie pokażę im przykładu w jaki sposób ma wyglądać ten zdrowy tryb życia. 
Muszę przyznać, że jeszcze kilka miesięcy jedyna forma wypoczynku, którą uznawałem był wypoczynek na kanapie przed telewizorem. Nie wyobrażałem sobie, że mógłbym odpoczywać w inny sposób. Dziś jest zupełnie inaczej...

9 luty 2017

Wskoczyłem na wagę i moja waga mnie zaskoczyła w sposób negatywny. 96,1kg to nie było coś o czym marzyłem. Mimo, że od pewnego czasu niektórzy znajomi zauważali, że "utyło mi się" raczej ignorowałem ich docinki. Po pewnym czasie stało się to irytujące. Miałem permanentne uczucie niechęci do jakiejkolwiek fizycznej aktywności. Kiedy syn prosił mnie, żebyśmy pograli w piłkę szukałem jakiejkolwiek wymówki, żeby tylko nie być aktywnym fizycznie. Zdecydowałem, że chcę to zmienić
Zepsuł mi się telefon i musiałem go wymienić. Nowy telefon miał domyślnie ustawioną jakąs aplikację, która zliczała kroki. Jako, że bardzo interesują mnie nowinki technologiczne zacząłem interesować się w jaki sposób ta aplikacja funkcjonuje. Okazało się, że w każdym bodajże nowym telefonie są czujniki, które mogą zostać wykorzystane w odpowiedni sposób przez aplikacje monitorujące aktywność. I w poszukiwaniu takich właśnie aplikacji trafiłem na Google Fit. To był jeden z przełomowych momentów. Kiedy uświadomiłem sobie, że skoro mogę śledzić ile kalorii spalam dziennie to mogę się pokusić o zrzucenie kilku kilogramów (wtedy jeszcze nie wiedziałem gdzie wyląduję).
Jak pewnie miliony ludzi przede mną postanowiłem biegać. I jak pewnie miliony ludzi przede mną bardzo szybko moja przygoda z biegami się zakończyła. Trwała raptem kilka tygodni (w ciągu których moim największym sukcesem było przebiegnięcie 2 kilometrów bez zatrzymywania się). Zakończyłem przygodę z biegami ponieważ zmusiła mnie do tego kontuzja kolana. W ciągu całej tej kilkumiesięcznej przygody popełniłem wiele błędów. Jedne wynikały z nieświadomości, inne z braku przygotowania, jeszcze inne z czystej głupoty. Ten jednak błąd, który skutkował kontuzją kolana był w całej tej historii błogosławieństwem. Błogosławieństwem dlatego, że być może (ale tylko być może) gdybym kontynuował dalej swoją walkę z biegami być może nie dotarłbym do tego miejsca gdzie jestem teraz. Wyeliminowanie mojego kolana skutkowało tym, że musiałem poszukać sobie innej drogi rozwoju fizycznego. I tak pojawił się rower.
Niechybnie w ciągu 2 miesięcy doprowadziłem swoją formę do takiego punktu, w którym po zejściu z roweru potrafiłem (z problemami ale zawsze) pokonać dystans większy niż 2km. Kolano odeszło w zapomnienie.

17 maj 2017

Jak od ostatnich kilku dni postanowiłem pobiegać. Normalny dystans to jakieś 5 Km. 17 maja 2017 roku na 5 kilometrze poczułem, że pociąg z napisem " Wolność" mija mnie z zawrotną prędkością. Wyjścia miałem dwa. Popatrzeć na niego i pomachać pasażerom, albo resztkami sił wbić się do przedziału i spróbować jak najdłużej utrzymać się na nogach tego rozpędzonego pociągu. Wskoczyłem. Mało co nie wyrżnąłem o podłogę, ale utrzymałem się. Pokonałem 10km i to był początek przygody, której nigdy w życiu nie podejrzewałem, że stanę się uczestnikiem. Przygody, która zdawała się tak odległa, że wręcz niemożliwa. Po mojej pierwszej dyszce dosłownie "padłem". Pomyślałem sobie, że dokonałem czegoś wielkiego i nie potrzeba mi już więcej, ale...
Po kilku tygodniach biegów odkryłem że piętnastka nie jest poza zasięgiem. Pokonałem i ją. A wtedy w głowie zrodził się prawdziwie szatański plan...

27 lipca 2017

Jak zwykle wychodzę o 7. Odwlekam ten moment, ponieważ gdzieś wewnętrznie czuję, że chcę więcej, a umysł próbuje się bronić przed wysiłkiem. "Po co mi to", "Zimno jest a ja mam jeszcze tyle spraw do załatwienia, lepiej odpocznę przed męczącym dniem"... W końcu żona przekonuje mnie do wyjścia. I biegnę. Coraz dalej i dalej. Dycha to już nie wyczyn. Pomyślałem, że trzasnę piętnastkę. Trzasnąłem. I wtedy stało się to coś. Coś czego nie da się opisać słowami. To jest jak ten pociąg do którego wbiłem się przy dyszce. Coś co tylko mignie Ci przed oczami i już wiesz, że to jest ten moment. Pomyślałem, że skoro ma 15 to nie jest daleko do 20. Szybki sms do żony "Ile ma półmaraton?". Odpowiedź po chwili "21km i 95 metrów"... Byłem wtedy na 16 kilometrze i pomyślałem, że choćbym miał pokonać na kolanach to nikt mi już tego nie wydrze. Niosła mnie adrenalina. I wyrwałem mój pierwszy półmaraton!
Padnięty, obolały i najszczęśliwszy wpadłem do domu.
24 tygodnie po wejściu na wagę i zdecydowaniu się na tę walkę zdobyłem mój Mount Everest. A co najlepsze  tutaj dopiero zabawa się zaczyna :) ...

Jeśli chodzi o wagę, to nie jest już ona motywatorem, ale udało mi się zrzucić prawie 27kg.

Nie będę się w tych wpisał prostymi receptami na zrzucenie wagi i rozpoczęcie aktywności. Podzielę się moimi obawami, strachem i walką, którą trzeba toczyć każdego dnia jeśli już zdecydujecie się na to "COŚ".

Pozdrawiam

1 komentarz:

Daj sobie szansę

 Miałem zamiar pisać tutaj częściej, ale niestety nie zrobiłem tego iw 224 roku jest to mój pierwszy wpis. Ma to swoje negatywne strony. Za ...