czwartek, 26 grudnia 2019

Muzyczne inspiracje cz.3 Theatre of Tragedy "Aegis" - cd.



Kilka lat temu napisałem już o tym albumie. Postanowiłem jednak mój wcześniejszy wpis nieco uzupełnić.
Kiedyś gdzieś w czasoprzestrzeni dziejów zdarzyła się chwila, kiedy to w moje ręce wpadła odgrywana po raz tysięczny kaseta zespołu Theatre of Tragedy pt."Aegis".
Był zimny grudniowy wieczór, gdy korzystając z okazji, że zostałem sam w domu postanowiłem skorzystać z nietuzinkowych jak na tamte czasy możliwości mojego sprzętu grającego w skład którego wchodził wzmacniacz marki Sharp i kilka mocnych głośników.
Także, gdy już mogłem z mocy mojego wzmacniacza wycisnąć siódme poty wcisnąłem przycisk Play by móc zapoznać się z twórczością norwegów i ich trzeciego longplaya.
Świat wokół zawirował. I tamten dzień po wsze czasy określił co znaczy grać dobry metal gotycki.
Najpierw uderzenie pierwszych taktów w Cassandra. Głębokie uderzenia perkusji i świetna linia melodyjna. Uzupełniające się klawisze i gitara. Melodeklamacja Raymonda stanowiła niesamowite wprowadzenie do tego magicznie mrocznego świata, do którego pierwszy utwór stał się niejako zaproszeniem. Biletem w mrok, z którego nie chce się wyjść. I wtedy to w połowie trzeciej minuty zapoznałem się w najwspanialszym wokalem w historii gotyckiego metalu  - Liv Kristine.
To właśnie w tamtym momencie zapoznałem się z jej sopranowym wokalem, którego jak dotąd nigdy w muzyce metalowej nie słyszałem.
Kolejny na liście Lorelei utrzymany w bardzo podobnym stylu, choć może troszkę szybszy. Ze świetnymi gitarami. Kolejny Angelique dużo wolniejszy. Gitary podobnie jak w Lorelei, choć utrzymane w tempie utworu i rozjechane solówki. Machinalny głos Raymonda i ten hipnotyczny wręcz sopran. Pożniej Bacchante, które zaczyna się od gitar i delikatnego śpiewu Raymonda, by po czasie przejść w bardziej stanowcze gitarowe riffy i złowieszczy szept "...celebration".
Siren wita nas klawiszami i bliżej nieokreślonymi mechanicznymi dźwiękami, by wsekudzie uderzyć mocnymi gitarami i głębokimi werblami. Gitary wyciszają się by pozwolić przejąć scenę Liv, która swoim magicznym śpiewam prowadzi nas kolejną ścieżką mrocznej muzyki.
Jeden z moich ulubionych utworów Poppaea jest następny w kolejce. Świetne wprowadzenie delikatnych gitar, które nestępnie jest poparte mocnym riffem. I śpiew duetu Raymond - Liv. Świetny, melodyjny i szybki jak na ten album utwór utrzymany jednak w klimacie całego albumu.
O ile wszystkie te untory spowodowały, że pokochałem Theatre Of Tragedy na zawsze o tyle kolejny utwór sprawił, że uzależniłem się od tego albumu na zawsze.
Venus zaczyna się od delikatnych uderzeń w pianino, by zaraz zaoferować klawiszowe pejzaże i delikatnie majączącą w tle gitarę. A potem wokal. TEN wokal. W TYCH zwrotkach. Kto słuchał tego utworu wcześniej ten zrozumie. Nikt inny nie. Więc radzę posłuchać, ale ostrzegam - uzależnia!
I na końcu wieńczący całość Aoede.  Transujący gdzieś na granicy jawy i sny, hipnotyczny.
W 1998 roku myślałem, że świat muzyki gotyckiej widział już swoje najlepsze czasy i chyliły się one ku upadkowi. Mieliśmy już za sobą Nighttime Birds The Gathering, mieliśmy VovinTheriona. Wildhoney Tiamat był wspomnieniem. Tymczasem niewielki jak na tamte czasy zespół ze Stavanger w Norwegii pokazał metalowemu światu, że oto jeszcze metal gotycki się nie poddał.
Album do którego wracać warto i trzeba

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Być może właśnie teraz...

 Miałem pewną myśl, którą chciałbym uchwycić i napisać o niej właśnie tutaj... Spędzając czas porannego dnia weekendu z rodziną w łożku zada...